wtorek, 28 października 2014

Wszystko dobre co się kończy po mojemu

Ciche, rytmiczne, tłumione przez gumowe podeszwy kroki prowadzą mnie przed siebie. Wyszłam jakąś godzinę temu, a dopiero teraz zaczęły do mnie docierać bodźce ze świata poza moją głową. Jestem już poza miastem. Powietrze pachnie przyjemnie, chyba mirabelkami i dziką różą, a wieczór bije tym co w późniejącym lecie najpiękniejsze - intensywną czerwienią nieba, różowo-fioletowym odcieniem tysiąca pozszywanych złotem bezowych chmur, wolno zachodzącym ogromnym słońcem i spokojem. Spokojem cicho dogasającego i wymęczonego upałem lata. W końcu. Dziś jest ostatni dzień sierpnia i jestem pewna, że kiedy wrócę do mieszkania i zerwę kartkę z obleśnego kalendarza, który wcisnął mi jeszcze bardziej obleśny kominiarz, za symboliczne dwa-do-gorzały-złote, coś się skończy. Że jutro rano obudzę się, będzie lało, będzie zimno, będzie szaro, zwiędną liście, umrą świerszcze, a chandra, depresja, niedojebanie mózgowe, skolioza rzeczywistości i paraliż sensu życia tylko czekają na dwunastą w nocy, żeby się przedrzeć przez najmniejszą szparę pod dachem, przez mikroszczeliny w styropianie, pęknięcia w ścianie i zagnieździć się znów, najgłębiej w kręgosłupie i  i mierzić mnie aż do wiosny.
Ale na szczęście do domu nie wracam, a jutro... nigdy nie nadejdzie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz